W Lubeni gra się ciężko. Wie o tym każda drużyna goszcząca na tym gorącym terenie. Nie mniej jednak jechaliśmy tam w bojowych nastrojach i z jasno określonym celem. Pierwsze wrażenie, jakie nas przywitało było wręcz fatalne. Nie przystrzyżona trawa, nierówności na całej płycie boiska i te doły pod bramkami, wypełnione wodą i błotem nie napawały optymizmem. Pierwsza połowa nie przyniosła bramek. Jednak sam mecz mógł się podobać. Co prawda nie dało się grać technicznej piłki. Ale mądrzejsi o doświadczenia z „Albatrosem”, czy Dobrzechowem, nasza drużyna wreszcie wyciągnęła właściwe wnioski. Kiedy trzeba było „użyć siły”, nie cofano nogi i nie oszczędzano zdrowia. Kiedy dało się zagrać technicznie wykorzystywaliśmy wtedy swoją przewagę w tym elemencie. Efekt tego był taki, że kilka akcji było naprawdę dobrych. Szkoda szczególnie tej z trzydziestej minuty, kiedy po dośrodkowaniu z lewej strony Emil miał już wyczyszczoną drogę do bramki jednak minimalnie przestrzelił. Gospodarze też kilka razy zagrozili „Mokremu” (w tym przypadku akuratna zbieżność nazwiska z rzeczywistością).
W pewnym momencie wszyscy przeżyliśmy chwilę grozy. Rzut wolny wykonywał, jak to często bywa, Wojtek. Mocno uderzona piłka powaliła stojącego w „murze” zawodnika gospodarzy, który wyglądało na to, że przez chwilę stracił przytomność. Wstał po kilku minutach, ale prawdopodobnie odwieziono go do szpitala.
Na trybunach też nie było spokojnie. Jedni „szukali guza” inni pomagali go im znaleźć. Ot taka miejscowa rzeczywistość.
W drugiej części „Grom” zaatakował jeszcze mocniej. Około sześćdziesiątej minuty Tomek trafił w poprzeczkę i jakby niezadowolony z tego, ze nie padła bramka poszedł za swoim strzałem i wyłuskawszy piłkę jeszcze raz posłał ją, już skutecznie, do siatki bramki przeciwnika.
Gospodarze nie dawali za wygraną próbując za wszelką cenę wyrównać, ale odkrywali się przy tym trochę narażając na kontry. Kilka z nich mogło przynieść powodzenie. Mecz zakończył się minimalną wygraną Mogielnicy, ale jakże cenną.
Kolejna, bardzo cenna rzecz jest taka, że wszyscy siedzący na ławce rezerwowych wręcz rwali się do gry. Nie wszystkim jednak dane było w tym meczu wystąpić a niektórzy zagrali bardzo krótko. Wszyscy jednak ze zrozumieniem zaakceptowali tą sytuację. Każdy mecz jest inny i inny przeciwnik. Sztuką jest tak zestawić skład by spasować się i do boiska i do przeciwnika. Wygląda na to, że i w tym elemencie jest jakiś postęp. Przyjdą inne mecze, skład drużyny może być też inny. Na szczęście mamy, w czym wybierać.
GromoSław