No, bo jak traktować to wszystko, co wydarzyło się w kolejnym sparingowym meczu na boisku w Świlczy? Ani my nie wiedzieliśmy wiele o nich, ani oni o nas. Dlatego pierwsze kilka minut to zwyczajowe „czajenie”, co przeciwnik potrafi. Wnet okazało się, że gospodarze są do ogrania. Nasi po kilku minutowym strojeniu instrumentów zagrali koncert „na sześć bramek”. Po czym zreflektowali się, że widowisko staje się jednostronne a przez to jakby trochę nudne, uznali, że trzeba by szybko cos z tym zrobić. I zrobili. Kiwnął Wojtek do Arka, Arek do Łukasza, podłapali inni i nagle zamiast kontynuować wspomniany koncert zarządzili „antrakt” (w języku scenicznym przerwa). No, bo jak tu grać tak bez emocji, bez adrenaliny, bez drżenia serc kibiców, którzy w ilości: dwóch z Mogielnicy i siedmiu miejscowych przyglądało się występom. Zrobili zatem kilka korytarzy, ze szpalerem, a jakże. Podali parę celnych piłek do przeciwnika i już wszystko zaczęło wracać do normalności. A ponieważ przeciwnik niektórych dogodnych sytuacji nie wykorzystał to jeden z naszych im w tym pomógł strzelając do własnej bramki. A i popatrzeć ukradkiem jak przy tym wszystkim dyrygenta szlag trafia to też nie mała gratka. Wszystko było by jeszcze nieźle gdyby sytuacja nie zaczęła wymykać się spod kontroli. Bo gospodarze rozochoceni zaczęli strzelać i to ostrą amunicją. W normalnych warunkach Jimi z tymi strzałami by sobie pewnie i poradził. Ale Jimi nie kot, w nocy nie widzi. Dopiero zaczęła się nerwówka i chaos, no, ale przy tym prawdziwe emocje. A przecież o to właśnie w piłce chodzi. Po co w spokoju i z pewnością siebie kontynuować grę, jeśli można na „krawędzi” i z ryzykiem. Na szczęście pod koniec meczu uznając, że to już nie „przelewki”, zabrali się chłopcy do gry i różnicą dwóch bramek zakończyli występ. Trzeba by jeszcze tylko na kogoś to wszystko zwalić. Padło oczywiście na tych, którzy najmniej ostatnio trenowali. No, bo jak inaczej. Szkoda mi ich oczywiście, ponieważ trener nie przeczuwając intrygi, zdjął ich z boiska zanim zaczęli grę na poziomie, który prezentowali wcześniej a na który i teraz zapewne ich stać.
Kończąc ten niedługi felieton zwrócić chcę uwagę na fakt, iż w tym roku wiosna przyszła znacznie wcześniej niż za zwyczaj. A z nią żarty i poczucie humoru także. Pewnie i „prima aprilis” podgonił nieco i stąd ta wielka tytułowa ściema.
GromoSław