- autor: tadeo04, 2011-05-07 22:18
-
Niemal z niedowierzaniem, najwierniejsi kibice opuszczali mogielnicki obiekt sportowy po meczu z „Koroną” Dobrzechów, w dniu rozpoczynającym ponoć najpiękniejszy miesiąc roku.
No bo jak można zremisować wygrany mecz. Jeszcze na osiemnaście minut przed końcowym gwizdkiem prowadziliśmy zasłużenie, po niezłej grze, trzy do jednego. I dla normalnego obserwatora, praktycznie niemożliwym było, choćby przypuszczenie, że nagle wszystko się odwróci i że w końcowych minutach „Grom” będzie bronił remisu. Ale od czego są twórcy horrorów. W tym przypadku rolę tę znakomicie wypełnili nasi defensorzy do spółki z pomocnikami. Bo niby dlaczego ma być tylko trzy gole po naszej stronie, przecież może być cztery a nawet pięć jak w przypadku z Lubenią. I tak „gorące głowy” naszych chłopców zamiast pograć w „dziadka” ze zdenerwowanym przeciwnikiem, podpuścić go trochę bliżej, wyciągnąć obrońców a potem uderzyć z kontry, wykorzystując szybkich skrzydłowych, zaczęły na „hurra” atakować bramkę „Korony” zupełnie gubiąc szyk i koncepcję gry. Wyglądało to jak „Pospolite Ruszenie” w bitwie pod Ujściem ze Szwedami. Jak się to skończyło wiemy z historii polskiego oręża. A przeciwnik nie głupi, używając swojej głowy nie tylko do odbijania piłki, widząc otwartą drogę w rejony naszego pola karnego, zrobił dokładnie to co powinniśmy zrobić my.
Wynik meczu, jeszcze w pierwszej połowie otworzył Tomasz Gosztyła wykorzystując trochę bezpańską piłkę i niezdecydowanie obrońców przeciwnika. Zresztą postąpił bardzo honorowo i w myśl zasady: jeśli ktoś daje prezent to należy go przyjąć aby przypadkiem tego kogoś w żaden sposób nie urazić. Ogólnie graliśmy całkiem dobrze, biorąc pod uwagę fakt absencji aż czterech zawodników z podstawowego składu, którzy z różnych przyczyn nie mogli w tym dniu wstawić się w Mogielnicy. Do wyrównania doszło w połowie drugiej. Już wtedy baczny obserwator mógł zauważyć pewne luki w naszych formacjach. Jednak drugi gol, strzelony przez rezerwowego bramkarza ( ze względu na braki kadrowe Damian Kopacz musiał zagrać w polu) dał znowu wiarę w zwycięstwo. Na trzecią bramkę nie musieliśmy czekać długo. Przyszła z prawej strony po ładnej szarży i skutecznym strzale Andrzeja Baća.
A potem? Potem było właśnie tak jak wspomniałem na początku.
W wierszu „Lis i Kozioł”, którego fragment zamieściłem w tytule, lis wyszedł z opresji dzięki swojej inteligencji i zachowaniu „zimnej krwi” w trudnej dla siebie sytuacji. Polecam tę bajkę wszystkim naszym chłopcom z boiska.
GromoSław